Muranowski spacer albo tu muzeum getta, a tam Polin

Mateusz Węgrzyn

Pandemia nie sprzyja instytucjom kultury, ale zachęca do spacerów. Kiedy zieleń miejska już się znudzi, a dłuższa podróż nad morze czy do puszczy pozostaje wciąż niezbyt bezpieczna, rozglądamy się wokół i zaczynamy dostrzegać więcej. Przypominamy sobie o niemodnej w zwirtualizowanym świecie postawie flâneura, miejskiego włóczęgi kontemplującego przestrzeń miasta. Modyfikujemy ją nieco i wyznaczamy miejskim eksploracjom dni oraz cele, tak by w płynnym, niepewnym czasie restrykcji mimo wszystko zachować choć pozory sprawczości i stałych punktów dnia.

Dawne przebieganie kolejnych ulic ze smartfonem w ręku, w drodze do zatłoczonego metra czy tramwaju nie tylko długo nie będzie możliwe, ale utraciło już walor normalności. Przechodnie i współpasażerowie są ukryci za maseczkami, niektórzy ostentacyjnie pilnują odległości dwóch metrów. Cierpi na tym życie społeczno-kulturalne, ale instytucje się nie poddają. Większe muzea nie mają problemu z egzekwowaniem zasad dystansu i bezpieczeństwa sanitarnego. Przez kilka miesięcy – tak jak teatry, filharmonie, kina i opery – były zamknięte, teraz (w momencie, kiedy powstaje ten tekst) mogą działać tylko w reżimie sanitarnym. Tłumy jeszcze długo tu nie wrócą. Mimo wszystko (a może również z powodu braku kolejek!) warto się tam wybrać – aż do marca 2021 roku czeka na nas w POLIN wystawa czasowa Tu Muranów

Pandemiczny spacer zaczyna się prawie w centrum stolicy, na ulicy Pańskiej. Wychodzimy z jednego z bloków wybudowanych w latach 60. ubiegłego wieku, ułożonych jak domino między Twardą a Żelazną. To one grały ważną rolę w serialu Czterdziestolatek, w którym oprócz wątków obyczajowo-społecznych nie liczyła się żadna przeszłość miasta, tylko realizacja planu pięcioletniego i propagandy sukcesu, a zwłaszcza budowy pobliskiego Dworca Centralnego i Trasy Łazienkowskiej. Od emisji Czterdziestolatka minęło ponad czterdzieści lat. Czy w Polsce dopiero osiemdziesięciolatek może zabrać się za odzyskiwanie niełatwej pamięci?

Z Pańskiej przez Twardą zmierzamy na Sienną, gdzie pod adresem Śliska 51/Sienna 60 stoi niefunkcjonujący od lat Szpital Dziecięcy Bersohnów i Baumanów. Dopiero pandemia uświadamia, jak szczególne musiało być to miejsce – przed I wojną światową pracował tu pediatra Janusz Korczak, miał tu też mieszkanie służbowe, w czasie II wojny światowej leczono tu setki chorych na tyfus plamisty, a pracownicy szpitala prowadzili pionierskie badania nad chorobą głodową w getcie, aż do utworzenia filii przy Żelaznej i późniejszego przeniesienia szpitala na Stawki w obrębie Umschlagplatzu. Po wojnie przez kilka lat mieściła się tu siedziba Centralnego Komitetu Żydów Polskich, później znów działał szpital zakaźny dla dzieci. Od lat budynek niszczeje, poza tablicami informacyjnymi i akcesoriami remontowymi najczęściej nie widać tu śladów żywej duszy, ale pamięć przetrwała i zostanie zachowana na dłużej – za trzy lata ma tu powstać Muzeum Getta Warszawskiego. Kilka metrów dalej, w podwórku przy parkingu i lokatorskich komórkach, zachował się fragment muru będącego granicą getta. Z ulicy trudno go dojrzeć, jakby nie chciał o sobie przypominać, a może jednak odwrotnie – ktoś usilnie nie chce o nim pamiętać?

Wracamy Żelazną do ulicy Prostej i zatrzymujemy się przy pozostałościach dawnej fabryki Norblina, gdzie najpierw produkowano wyroby srebrne i cynowe, platery, świeczniki i tym podobne, a później uruchomiono blacharnie, druciarnie, rurownie, a nawet produkcję broni i amunicji karabinowej. W II Rzeczypospolitej był to jeden z największych zakładów metalowych. Jeszcze nie tak dawno ulokowane były tu Muzeum Przemysłu i Drukarstwa. Teraz przestrzeń – zgodnie z żelaznymi zasadami gentryfikacji – przekształcana jest w wielką inwestycję apartamentowo-handlowo-usługową z koniecznym przyrostkiem „ART” w nazwie, co zawsze podbija ceny. Są plany dotyczące upamiętnienia zakładów, ale na razie o nich cicho. Po drugiej stronie ulicy świecą szklane ściany ledwie ukończonej budowy wieżowca Mennicy.

Wciąż na Żelaznej, mijamy prostopadle położoną ulicę Icchoka Lejba Pereca, nazwaną tak po II wojnie dla upamiętnienia żydowskiego pisarza tworzącego w jidysz, który mieszkał tu w kamienicy pod numerem 1. Po lewej, przy Żelaznej 57, odnajdziemy pozostałości po dawnej synagodze Icchaka Altera. Dalej po prawej znajduje się słynna kamienica przy Waliców 14, gdzie mieszkali między innymi poeta getta piszący po polsku Władysław Szlengel oraz dziennikarz i śpiewak operowy Menachem Kipnis. Dziś jest to obraz nędzy i rozpaczy grożący zawaleniem, o czym przypomina tekst popularnego muralu Kamień i co (kreskę nad „n” tworzy tylko czerwony balonik, oko aż prosi o odczytanie drugiego członu napisu w wersji: „nico”). Pod tekstem muralu, obok sprayowych mazajów, wciąż widoczny jest czerwony napis: „Tęsknię za Tobą, Żydzie”, powstały podczas performatywnej akcji Rafała Betlejewskiego. Przy skrzyżowaniu z Grzybowską trafiamy na dawną bramę getta – pozostałość po bramie Fabryki Wyrobów Żelaznych „Duschik i Szolce”, jedną z dwudziestu dwóch bram do dzielnicy żydowskiej. Dziś, po pożarze i zawaleniu budynku, terenem zarządza prywatny inwestor.

Dalej po lewej piętrzą się nowe budynki deweloperskie postawione w miejscu dawnego browaru Haberbuscha i Schielego (na początku XX w. jednego z największych w Europie). Dziś są to Browary Warszawskie, o historii przypomina tylko nazwa wewnętrznej uliczki, nadana w wyniku plebiscytu dla upamiętnienia dawnych właścicieli. Uhonorowanie „browarniczych kapitalistów, którzy rozpijali Polaków” wywoływało swego czasu kontrowersje. Mało kto w tych dyskusjach przypominał, że rodzina Schiele, choć pochodząca z zasymilowanej rodziny niemieckiej, nie podpisała volkslisty (Jerzy Schiele został rozstrzelany na Pawiaku), a w czasie wojny ukrywała Żydów, za co Zofia i Aleksander Schiele zostali odznaczeni tytułem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Zapasy zbożowe zgromadzone w ich browarze pomagały też przetrwać powstańcom w czasie głodu i walk.

Po prawej stronie, przy skrzyżowaniu Żelaznej i Chłodnej, zauważymy instalację złożoną z wysokich metalowych słupów, czyli Kładkę Pamięci upamiętniającą drewniany most łączący tak zwane małe i duże getto wysoko nad ulicą Chłodną, wyłączoną z getta ze względu na jej znaczenie komunikacyjne. Zdjęcia między innymi tego miejsca obiegły świat w latach 40. jako symbol współczesnego apartheidu.

Spacerujemy jeszcze wzdłuż ulicy Żelaznej, przekraczamy aleję „Solidarności”, Leszno i wchodzimy od południa na teren Muranowa, „nowoczesnej dzielnicy mieszkaniowej” i zarazem miejsca pamięci. Krajobraz coraz bardziej socrealistyczny, ruch uliczny jakby intensywniejszy, wszyscy gdzieś pędzą, na chodnikach dominuje cień. Na końcu Żelaznej, pod numerem 103, mijamy wciąż jeszcze dobrze zachowaną i zamieszkaną kamienicę, której wewnętrzne podwórze wygląda jak nieczynna studnia: pustawo, ciemnawo, wilgotno, dużo chwastów, mchu i śmieci, jakby czas się tu zatrzymał, a duchy domagały się rytualnego oczyszczenia. Przygnębia zła energia. W czasie wojny funkcjonowało tu Befehlstelle, czyli specjalna jednostka SS dowodząca akcją „Reinhardt”, planem ostatecznego rozwiązania kwestii Żydów z Generalnego Gubernatorstwa i Okręgu Białostockiego w latach 1942–1943. W piwnicach budynku więziono Żydów aresztowanych po „aryjskiej” stronie, na podwórku regularnie dokonywano egzekucji. Robi się niedobrze od braku powietrza i światła, a także na myśl o tym, że można tu spokojnie mieszkać i puszczać wesołą muzykę z dizajnerskich głośników wystawionych na starym parapecie. Ale przecież minęło prawie osiemdziesiąt lat…

Z ponurego podwórca skręcamy w prawo i wędrujemy ulicami Nowolipie i Nowolipki. Tu już widać mieszankę ambitnego, modernistycznego projektu urbanistycznego Bohdana Lacherta (twórcy powojennego Muranowa), a także doktryny socrealistycznej. Przywoływanie historii poszczególnych budynków jest tu dużo trudniejsze – po wojnie prawie cała Dzielnica Północna (nazywana też nalewkowsko-muranowską) została zrównana z ziemią. Miasto-pomnik zbudowane na gruzach i z gruzów (bloczki gruzobetonowe), łączące kolejne, starte już warstwy historii, dużo zieleni, oddzielony ruch pieszy i kołowy, części handlowe i mieszkaniowe bardziej wyodrębnione, placówki edukacyjne i wychowawcze umieszczone wewnątrz zabudowy, a nie przy ruchliwych ulicach, wysokie galeriowce i klatkowce oraz trzypiętrowe punktowce, artystyczne zaułki, skwery i kolorowe murale, a od kilkunastu lat również siedziby organizacji pozarządowych i modne kawiarnie.

Idziemy wzdłuż cichej Dzielnej obok Muzeum więzienia Pawiak, a później już wzdłuż Karmelickiej, na ulicę imienia przywódcy powstania w getcie warszawskim – Mordechaja Anielewicza i już jesteśmy przy Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. Z racji epidemii ludzi ewidentnie mniej niż zwykle o tej porze, ale pustkami tego nazwać nie można. Przy wejściu na wystawę czasową Tu Muranów wita nas młoda opiekunka ekspozycji, wykazująca się nie lada odwagą – ma na sobie maseczkę w kolorach tęczowej flagi. O tym, że jesteśmy jednak w Polsce, przypomina srogie spojrzenie ochroniarza noszącego maseczkę „neutralną”, czyli białą.

Wielka mapa na starcie nakreśla charakter wystawy, jest jakby instrukcją: słupki umieszczone na planie dzielnicy wyznaczają najważniejsze miejsca, a w dalszej przestrzeni będą odpowiadały kolumnom z historycznymi pamiątkami. Kolumny, gęsto pokryte zdjęciami, ekranikami, mapami i dokumentami, zwłaszcza po dłuższym czasie i przy współobecności innych zwiedzających nie pomagają w uważnym spacerze od punktu A do punktu B, wręcz przeciwnie – wprowadzają mylne współrzędne, skłaniają do obierania krętych ścieżek i wiecznych powrotów. Być może podobna, z pozoru chaotyczna, a jednak wewnętrznie uporządkowana struktura ruchu cechowała przedwojenną żydowską ulicę Nalewki. Być może to także luźne aluzja do architektonicznej koncepcji Lacherta: „rozbić bryłę”.

Większa część ekspozycji to mapy, filmy dokumentalne, zdjęcia, reprodukcje czy notatki z wydobytego po wojnie archiwum Ringelbluma. Są jednak dwa ważne elementy współczesne – duży, przestrzenny kolaż Jadwigi Sawickiej oraz projekt Artura Żmijewskiego i Zofii Waślickiej-Żmijewskiej. Ten pierwszy najlepiej oddaje charakter Muranowa – jest swoistym palimpsestem powstałym w wyniku nakładania liter i napisów w różnych językach (polskim, angielskim i jidysz). Ten drugi w formie dokumentalnej łączy pamiątki po mieszkańcach (kubki, okulary, nożyce, narzędzia, klucze) wydobyte podczas prac archeologicznych na terenie budowy POLIN z dzisiejszymi kontekstami, tym samym „skraca dystans emocjonalny” między przedwojennymi i współczesnymi mieszkańcami. Cennym doświadczeniem jest bliższe poznanie urbanistycznej utopii Lacherta, która w miniaturze odtworzona została na antresoli wystawy – to tam ambitne cele planistów zderzone zostały z neoliberalnymi tendencjami dominującymi dziś w procesie rozwoju miast.

Tu Muranów nie może liczyć na osiągnięcie pułapu 100 tysięcy gości jak niedawna wystawa Obcy w domu. Wokół Marca ’68. I nie chodzi, rzecz jasna, tylko o epidemiczne ograniczenia, strach indywidualnych widzów przed wyjściem z domu czy odwołanie szkolnych wycieczek. Twórcy wystawy Tu Muranów nie skupili się na jednym aspekcie czy wydarzeniu, ale na całej historii dzielnicy, od jej początków w XVII i XVIII wieku, przez bujny rozkwit w wieku XIX, czasy międzywojnia i getta, aż po wielką odbudowę i czasy dzisiejsze. I jest to, by tak rzec, historia kompleksowa, nie tylko polityczna, urbanistyczna, ale także, a może i przede wszystkim – społeczna. Unikatowy charakter Muranowa tworzą przecież nie tylko budynki i drzewa, lecz mieszkańcy: robotnicy i naukowcy, artyści i lokalni aktywiści, seniorzy i młodzi hipsterzy, spacerowicze z parku Krasińskiego, turyści odwiedzający POLIN, filmożercy z kina Muranów, a także urzędnicy miejscy i pracownicy korporacji. Ten tygiel ludzki tworzył i wciąż tworzy specyficzną tkankę miejską oraz utrzymuje w ryzach społeczne więzi – jest potencjałem, który wystawa wysuwa na plan pierwszy; pokazuje, jak wiele straciliśmy na skutek wojny i Holokaustu, ale uwidacznia też, jak wiele jeszcze pozostało do zachowania i od-pamiętania.

 

Mateusz Węgrzyn

© Copyright 2014