Wygnaniec, czyli sztuka życia

Izolda Kiec

WYGNANIEC, CZYLI SZTUKA ŻYCIA

Książka Artura Domosławskiego Wygnaniec, biografia Zygmunta
Baumana, wywołała ożywioną dyskusję na temat polskiego losu,
polskości, całkiem nieodległej historii i dzisiejszości. Głos zabrali między
innymi: uczestnicy wydarzeń sprzed pół wieku – Henryk Grynberg, Janusz
Reykowski i Adam Michnik; ideowi spadkobiercy filozofa – Maciej Gdula
i Michał Sutowski, oraz reprezentanci tych – jak mi się wydaje – którzy
są wciąż pomiędzy Kołakowskim a Baumanem – Waldemar Kuligowski,
Hubert Czyżewski i Krzysztof Varga. W zalewie literatury po nic potrzeba
takich właśnie książek, inspirujących do rozmowy, poruszających serca
i umysły przedstawicieli różnych pokoleń.
   W kontekście polskich chorób diagnozowanych przez Domosławskiego
mam i swoją historię, mojej rodziny, ze strony taty – wygnańców z ojczystej
Białorusi, ze strony mamy – poznańskich przed- i powojennych robotników.
Ale to jest książka nie tylko o uplątaniu jednostkowego albo rodzinnego losu
w bieg dziejów. To jest opowieść o relacji między mikro- i makrohistorią,
o przypadkach oraz świadomych wyborach i o wyobrażonych jedynie
scenariuszach. To także biografia o biografii. I temu właśnie, autotematycznym
wątkom Wygnańca, chciałabym poświęcić swoją refleksję. Nie
dlatego, że nie mam ochoty włączać się do dyskusji o Polsce. Mam. Gdy
tak postanawiam, w mediach komentowany jest obrzydliwy atak „Gazety
Polskiej” na profesora Marka Safjana. Kolejny atak na autorytet za pomocą
pomówień wykorzystujących bez wahania prywatne, rodzinne wątki,
skomplikowane, najbardziej bolesne. Dlatego wybieram ten właśnie, a nie
inny trop spośród rozważań Domosławskiego. Jego książka bowiem, dla
której ramą jest obraz milczącego Uczonego w zamyśleniu podpierającego
dłonią podbródek, jakby z niedowierzaniem zasłuchanego w okrzyki
rodzimych narodowców – uświadomiła mi jasno, że na personalne ataki,
najbardziej ohydne z możliwych metod niszczycielskich obecnej (i nie
tylko obecnej) władzy, ataki sięgające do osobistych historii, fałszujące
życiorysy, traktujące ludzki los w sposób instrumentalny, antidotum jest
rzetelna biografia. Jest empatia. Akceptacja. Pełnia człowieczeństwa. Biografia
– tak jak Baumanowska socjologia – humanistyczna.

Biografia w roli wygnańca

Czy wygnańcem może być tylko człowiek? Biografia jako gatunek naukowego
pisarstwa, biografistyka jako dziedzina badań także doświadczyły
tego losu – były (są?) wygnańcami ze świata nauki. Może lepiej nawet
powiedzieć (co już za moment okaże się nieobojętne) – wygnańczyniami.
Święcące triumfy w refleksji i dorobku spadkobierców Hipolite’a Taine’a,
czyli pozytywistów przełomu XIX i XX wieku, w formule „życie
i twórczość”, w latach 30. ubiegłego stulecia, ustaleniami formalistów, a następnie strukturalistów i semiotyków zostały                                                                      unieważnione, więcej – obśmiane na dziesięciolecia. Zarzucono im „naiwność”, wszystkoizm,
determinizm, psychologizm, genetyzm i wpływologię, brązownictwo
i beletryzację języka.
   Walcząc z biografizmem, w wersji ekstremalnej sięgano do teorii
Heinricha Wölfflina „historii sztuki bez nazwisk”, w wersji złagodzonej
(na przykład Tomasza Burka) postulowano „ciąg biografii symbolicznych”,
pozbawionych tego, co różne, prywatne, intymne. Wypracowano
system komunikacji dzieła literackiego, który obok wciąż, jeszcze dzisiaj,
straszących w szkołach oraz na uniwersytetach konstrukcji podmiotu
lirycznego i odbiorcy wirtualnego wytworzyły potworka o nazwie „autor
wewnętrzny” – czyli autor bez biografii, jedyny godny zainteresowania
badacza, rola w tekście, dysponent słów i reguł, konstruktor. Milczenie
w sprawie życiorysu miało zapewnić rzekomą bezstronność, niezależność
badawczą, uwolnienie od aktów wartościowania, personalnych rozpraw,
niepotrzebnych nauce emocji. Zafundowało bezduszność, badawcze
poczucie elitaryzmu, hermetyczny język, unieważnienie spotkań i wymiany
doświadczeń poza „kręgiem wtajemniczonych”. Wypromowało
ono tak krytykowane przez antropologię kultury (jedyną dyscyplinę,
która przez cały wiek XX pozostawała krok w tyle za spragnionymi
metodologicznych nowości, zawsze po stronie nieuprzywilejowanych
tego świata) – spojrzenie z góry, z wyższością.
   Próbując zatem udzielić własnej odpowiedzi na pytanie Domosławskiego
o „naukowość” humanistyki (s. 738), czyli – jak rozumiem – o badawczy
„obiektywizm” nauk humanistycznych, nie mam wielu wątpliwości,
by sformułować tezę, że to właśnie złudne dążenie do obiektywizmu,
kompleks nauk ścisłych, próba stworzenia systemu badań i narzędzi
odpersonalizowały w latach 50.–70. naszą humanistykę, umocniły status
biografii jako wygnańca ze świata nauki. Czy jest przypadkiem, że ów
proces odpersonalizowania i „obiektywizacji” badań zbiegł się z procesem
ideologizacji nauki (co świetnie, na przykładzie losów i statusu socjologii
w zależności od relacji akademii z władzą, pokazuje Domosławski)?
Jak wiele utworów, pozbawionych skomplikowanych kontekstów biograficznych,
można było w ów „obiektywny” sposób zaprząc w służbie
ideologii, udowodnił Stanisław Barańczak, analizując poezję Władysława
Broniewskiego, wyposażoną w „obiektywny” biogram, w którym nie było
miejsca na rozważanie trudnych wyborów i autentycznych losów poety.
Ów demaskatorski gest Barańczaka powtórzył Domosławski, ujawniając
manipulacje historyka IPN – Piotra Gontarczyka, który wybiórczo potraktował
źródła dotyczące Baumana w dwóch donosicielskich artykułach
szkalujących Profesora, opublikowanych w 2006 roku w prawicowym tygodniku „Ozon” i w aspirującym                                                                                                  do czasopisma naukowego „Biuletynie IPN” (przystanek 6: Polowanie na Baumana, s. 141–146).
Myśliwi, którzy w dzisiejszych czasach tropią komunistyczne uwikłania
Baumana – pisze Domosławski – omijają szerokim łukiem setki stron
materiałów zebranych na niego przez Służbę Bezpieczeństwa. Z chudej
teczki dotyczącej jego współpracy z Informacją Wojskową tuż po wojnie
wyciskają ciężkie oskarżenia mające wątłe podstawy. Za to teczka, w której
bezpieka latami zbierała donosy i gromadziła haki na Baumana, nie budzi
zainteresowania antykomunistycznych moralistów (s. 404).
Uwaga ta nie dotyczy wyłącznie prawicowych środowisk dekomunizatorów,
dotyczy także, niestety, przedstawicieli nauki, którzy powołując
się na manipulacje Gontarczyka i nie wykonując niezależnych akademickich
badań, dwukrotnie zablokowali procedury nadania Baumanowi
doktoratu honoris causa: Uniwersytetu Warszawskiego i Uniwersytetu
im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Przypomnę zatem, że od czasów
pierwszego bolońskiego uniwersytetu (który powstał w roku 1088)
osoby wchodzące w skład akademickich społeczności mają obowiązek
przestrzegać uniwersyteckiego etosu, czyli wewnętrznych standardów
pracy badawczej i dydaktycznej oraz odpowiadającej im postawy moralnej.
„Podstawową wartością etosu akademickiego jest prawda – czytam
w wydanym w 2017 roku oświadczeniu rodzimej Rady Głównej Nauki
i Szkolnictwa Wyższego w sprawie naruszania etosu akademickiego. –
Uczelnie powołane są głównie po to, by jej poszukiwać, a wyniki tych
poszukiwań rzetelnie dokumentować […]”1. Jak mają się przytaczane
przez Domosławskiego argumenty socjologa profesora Jerzego Kwaśniewskiego,
odwołujące się do szczątkowych badań z tezą, uderzających
w dobre imię osoby, wybitnego Uczonego oraz próbujące wyciszyć
sprawę, wymijające wypowiedzi przedstawicielki władz Uniwersytetu
Warszawskiego, rektorki, profesorki Katarzyny Chałasińskiej-Macukow,
do słów profesora Włodzimierza Galewicza:

[…] badacz, który stawia jakąś błędną tezę, może postępować w sposób
nieuczciwy, jeżeli opiera ją na sfałszowanych danych; ale może to robić
także w wyniku niedbalstwa, jeżeli nie zadbał o to, aby poszukać danych,
które mogłyby ją obalić lub sfałszować.

(...)

Izolda Kiec

© Copyright 2014