Cebula i czosnek, antysemickie przyprawy kuchni wielkopolskiej
„Przegląd Zachodni” był tygodnikiem, który przed osiemdziesięciu pięciu laty dawał nadzieję przetrwania i budowania życia żydowskim mieszkańcom kresów zachodnich. Wydawany w Gdyni w nakładzie tysiąca egzemplarzy, ukazywał się od 7 listopada 1936 do 12 maja 1938 roku. Jego pierwszym redaktorem naczelnym był prawnik i dziennikarz Izydor Zylberman. Po miesiącu stery redakcji objął Samuel Drück. Tygodnik wydawany był w formacie A5, egzemplarz kosztował 25 groszy, a liczba stron nigdy nie przekraczała dwunastu. Na tytułowej winiecie znajdziemy informacje, do kogo adresowane było pismo: „Niezależne pismo tygodniowe Żydów Pomorza i Wielkopolski”.
Na tle bujnie rozwijającej się prasy żydowskiej na terenie ówczesnej Polski inicjatywa pomorskich i poznańskich Żydów wydaje się mało znaczącym epizodem. I tak na przykład w 1935 roku, poprzedzającym o kilka miesięcy wydanie pierwszego numeru „Przeglądu Zachodniego”, ukazywało się w Polsce 130 gazet i czasopism w języku żydowskim, 25 w języku hebrajskim oraz 28 w języku polskim „o zmiennych zresztą nakładach, zależnych od aktualnych wydarzeń i wielu innych czynników”.
W całym dwudziestoleciu odnotowano w Warszawie tylko w języku jidysz aż 682 tytuły, w Wilnie 131 tytułów, w Łodzi 123, Lwowie 63, Białymstoku 47, a w Krakowie 37. Także w miastach prowincjonalnych wydawano wiele tytułów, na przykład w Brześciu nad Bugiem 27, Piotr-kowie Trybunalskim 25, a w Pińsku 19 tytułów. Na tym tle inicjatywy prasowe podejmowane w Poznaniu i Gdyni wydają się marginalne i bez większego znaczenia. Do tych „marginalnych inicjatyw” poza „Przeglądem Zachodnim” zaliczamy krótkotrwale wydawane w Poznaniu pisma „Pojzner Sztyme” (w językach polskim i jidysz, 1936–1938), a w Gdyni „Expressu Ilustrowanego” (1935–1936, była to lokalna odmiana łódzkiego „Expressu”) czy jednodniówki „Świt” i „Nasze Życie”.
Gdy jednak porzucimy imponującą skalę wydawanych tytułów, pogląd o marginalnym znaczeniu wydaje się niesprawiedliwym, bo nie uwzględnia lokalnej specyfiki. Warto pamiętać, że na przykład w Poznaniu po 1918 roku obserwowaliśmy odpływ ludności żydowskiej identyfikującej się w większym stopniu z kulturą niemiecką. Tych, którzy wyjeżdżali, zastępowali gorzej wykształceni przybysze z małych miasteczek (sztetli), przede wszystkim wschodniej Wielkopolski, a także miasteczek i miast bardzo odległych od stolicy regionu. Była to więc wtedy lokalna społeczność „w budowie”, dopiero kształtująca swoje elity, bez tradycji i bez na przykład zaplecza wydawniczego. To między innymi dlatego na łamach tygodnika propagowano ideę integracjonizmu wynikającą z tego procesu szukania przez mieszkańców swojego miejsca na mapie II Rzeczypospolitej. Na kresach północno-zachodnich chcieli oni być obywatelami o ekonomicznych i kulturalnych ambicjach. Ale przyjezdni
byli szewcami, krawcami, kupcami – z aspiracjami, które dotyczyły ich dzieci. Dlatego chcieli je kształcić i dlatego walczyli o powołanie w Poznaniu żydowskiego gimnazjum, żydowskich szkół zawodowych, walczyli o miejsce na uniwersytecie. Przeciwko sobie mieli lokalnych antysemitów, oferujących cebulę i czosnek, a nie miejsce na uniwersytecie. Na łamach „Przeglądu Zachodniego” widać, jak ścierają się te dwie tendencje: z jednej strony próba zintegrowania się z lokalną społecznością, z drugiej nieustające odpieranie antysemickiej agresji. Poniżej drukujemy kilka korespondencji z Poznania i artykuł redaktora naczelnego odnoszący się do wydarzeń na polskich uniwersytetach.
(...)