Struga

Roman Chojnacki

STRUGA


Mówią o nas, to jest o potokach i strugach, że jesteśmy
szałaputy, narwańce lub chuliganeria wodnych dróg.
Mówią o nas też bałaganiarze, niecnoty i te cholery, które
wiosną rozłażą się po łąkach i polach, barchaniaste,
bezchmurne nieba opadłe na ciche prowincje. Nie wiem,
trudno mi mówić za innych, nie znam innej okolicznej strugi,
wiem tylko, że nazywam się Łozianka, po matce Kusej i ojcu
Bartoszu. I że nie jestem taka jak inne, bo jestem skrupulatna,
mądra i troskliwa.


Chcę dopłynąć do ciebie, rzeko Jordan, bo w moim skrzącym
figlikami sercu, w małym kosmyku, nitce wody ledwie,
którą jestem, ukrywam zapomniany świat. Chcę wpaść w ciebie,
nie dlatego, że cię kocham, ale dlatego, że jestem zapomnianą
ciemnością, pamięcią i księgą wiedzy, bo do dziś na swoim
dnie pielęgnuję kości pod ciemną gwiazdą porzuconych synów
i córek twoich.


W zmowie ze słońcem moje spokojne dno jest jak cicha i
świetlista prośba, ostoja wytchnienia i odżycia przenajświętsza,
a ja potulnie słucham tych, którzy we mnie leżą. Czuję i słyszę
często, jak szeptem próbują zebrać się, skleić mułem w grudki
swoje życie, jak marzą o nieprzeżytych miłościach, pożytku i
spełnieniu, sentymentalnych dobrach, których nie dożyły.


Płynę, trwożnie bacząc, by w szmerze mojej krwi
przetrwały ich słowa, by po męczącym dniu, bez lęku,
kładły się do snu na moje łagodne brzegi, jak te cienie brzóz
i zatrzymane w połowie drogi do nieba topole; może wtedy,
w szumie wiatru, dosłyszą odmówiony im kadysz.

Wiedz jeszcze, Jordanie, że zimą, gdy śnieg marznie mi
na głowie, zatrzymujemy się na noc koło jakiegoś małego
miasta i powierzonym mi skarbom daję popatrzeć na dalekie
domy. Czuję wtedy jak niemo szukają w nich smaku
migdałów, szafranu i innych majeranków. I boli mnie,
aż pękam z zimna, gdy muszę im mówić, że nie
mieszka już w nich Szyja, Magda, Eli, Lejb i Stasiek.


Jak widzisz święta rzeko, robię wszystko, by prowadzić
ten ukręcony z piachu, plew, modraków, zdechłych
komarów i much lud, bo wiem, że chce do ciebie i pragnie,
bym zawiodła go do twych cudnych, skrwawionych bram.
Uwierz mi, nie umiem już uciec od podarowanej mi winy,
i smutno mi, że jesteś tak daleko; susze u nas coraz większe,
a ja mam tylko taką krótką długość słów, jaką mam.


Jest mi także trochę wstyd: ludzie często sikają we mnie, ktoś
często wrzuca we mnie obierzyny, dziś rano młoda
dziewczyna zwymiotowała we mnie, a niebo, jak to niebo,
wędrowało sobie cicho znanymi szlakami. Ich moje prochy są
coraz bledsze, a ja nie mam dokąd skryć się przed bezsilnością.


Więc może Jordanie doradź Łoziance, płynącej dla ciebie małej
stróżce, co mam zrobić, kogo poradzić się, powołać na świadka,
kogo namówić, by nadstawił zwykłego łaskawego ucha.
I kto mnie wybawi, nim uschnę z żalu, beznadziei i co tu dużo
mówić, odrobiny bolesnego smutku i rozczarowania.

© Copyright 2014