Saga z wypiekami
Ilona Dworak-Cousin, Podróż do krainy cieni, Wydawnictwo Austeria, Kraków – Budapeszt – Syrakuzy 2018
Przyznam szczerze – ogłoszona w ubiegłym roku przez Austerię książka Ilony Dworak-Cousin Podróż do krainy cieni jakoś całkiem mi umknęła. Może to wina nie dość starannych działań promocyjnych oficyny wydawniczej rozpiętej obecnie między Krakowem, Budapesztem a Syrakuzami, może moje zwykłe krótkowzroczne prześlepienie tejże pozycji pośród pozostałej literatury żydowskiej, szczęśliwie dość licznie reprezentowanej w ostatnich latach na polskim rynku księgarskim, nie wiem. Tak czy siak książka ta umknęła nie tylko mi – także wyszukiwarka internetowa pozostaje raczej bezradna wobec prób odnalezienia choćby krótkiej jej recenzji czy też innego omówienia. Jedno jest natomiast pewne: bynajmniej nie wiąże się to z jakąś nikłą, niewymagającą najmniejszej nawet uwagi krytyków i krytyczek wartością literacką Podróży do krainy cieni, bo tę czyta się z zapamiętaniem jak jakąś olśniewającą powieść, chociaż wcale powieścią ona nie jest. Czym jest zatem?
Austeria zaklasyfikowała ją do kategorii dzienniki i wspomnienia, lecz moim zdaniem to zdecydowanie za mało. Książkę Dworak-Cousin cechuje bowiem synkretyzm rodzajowy o znacznie większym rozmachu – odnajdziemy tu, owszem, wspomnienia, zapiski z dzienników autorki, okraszone dodatkowo rozlicznymi fotografiami z „magicznego pudełka” (wspomnień) Ilony Dworak-Cousin, lecz znajdziemy i młodzieńcze fragmenty prozy oraz rysunki ojca autorki, Leopolda Druckera, skany dokumentów dotyczące losów jej rodziny, listy i innego rodzaju korespondencję (np. odmowę, a później zgodę na wyjazd familii – już – Dworaków do Izraela w latach 50. ubiegłego wieku) oraz – co najbardziej w tej książce, nomen omen, smakowite – przepisy kulinarne o nazwach brzmiących jak wiadomości z innego świata, takiego, który dawno już przeminął – a więc z tytułowej krainy cieni: Ciasto czekoladowe babci Szejndel albo Popisowy sernik Eugenii, pieczony na Chanukę. No, takie cymesy. Można więc śmiało powiedzieć, że Podróż do krainy cieni czyta się również z wypiekami!
Ach, i prawie zapomniałabym: znajdziemy tu również coś w rodzaju indeksu przesądów matki autorki, Eugenii.
Jest zatem Podróż do krainy cieni swoistą sagą rodzinną Dworak-Cousin, której napisanie wiązało się w jej przypadku zarówno z niełatwą zapewne pracą pamięci, jak i z faktyczną podróżą do Polski śladami swoich antenatów i antenatek. Jednak ślady te okazują się dziś zatarte, zmiecione wpierw przez Szoa („– Wynoście się stąd, parszywi Żydzi. To nasze mieszkanie. Nie macie tu czego szukać. W Krakowie nie ma już Żydów […]. Niemcy zrobili dobrą robotę” – krzyczy w książce na stronie sto siedemdziesiątej czwartej nowa, powojenna lokatorka mieszkania dziadków autorki) i później przez płynący nieubłaganie czas na tyle, że właściwie trudno było ich tutaj, w tym dziwnym kraju nad Wisłą, szukać.
Jest więc smutno i strasznie miejscami, jest też nostalgicznie i wzruszająco, ale jest i fragmentami całkiem zabawnie (czego dowodem choćby wspomniane wcześniej: humorystyczna proza Leopolda czy też przesądy Eugenii – vide na przykład: Skuteczna nauka – u mnie w domu również wierzono w tę osobliwą metodę zapamiętywania!). Dworak-Cousin potrafiła więc znaleźć w swym pisaniu, dzięki libelli niepośledniego intelektu, złoty środek, ani nie popadając w Podróży do krainy cieni w ton nadto płaczliwy, ani nie banalizując swoich prywatnych kolei losu – rozgrywających się w końcu na tle okrutnej dwudziestowiecznej Historii – za pomocą przesadnego śmieszkowania.
Zdecydowanie za mało jest tego typu książek na, nasyconym dziś niestety bezwartościową tandetą, polskim rynku wydawniczym. Tym bardziej za mało, że napisane są przepięknie, choćby i tak: „11 listopada 1918 roku skończyła się pierwsza wojna światowa. Austro-Węgry rozsypały się jak domek z kart na wietrze” (s. 89); „[…] byłam niespokojna o los małego śpiewaka, dopóki tata nie doczytał wszystkiego do końca. Później słuchałam Lokomotywy i opowieści o Murzynku Bambo. Zamykały mi się oczy, ale próbowałam z tym walczyć. Chciałam dalej słuchać. W końcu zasnęłam, otoczona puchem i miłością” (s. 268); „Eugenia odeszła z tego świata w wieku siedemdziesięciu dziewięciu lat. Eugenia – moja matka. Była ostatnią przegrodą między mną a moją śmiercią” (s. 349).
„Jestem szczęśliwa, bo mogę pisać” – wyznała Ilona Dworak-Cousin na stronie dwieście siedemdziesiątej drugiej Podróży do krainy cieni. Ja jestem szczęśliwa, że mogę czytać takie właśnie książki.
PS Przekład z języka hebrajskiego zawdzięczamy Henrykowi Szafirowi.