Anita i Aleksander

Marian Marzyński
Anita i Aleksander

1.

Wchodzę do umarłego domu naszych bostońskich przyjaciół: Anity i Aleksandra Leyfflów. W latach 60. ubiegłego wieku, pod pseudonimem Anna Gostyńska, Anita
prowadziła swoje audycje w radiowej „Trójce”. Poznaliśmy się, gdy ja, o dwadzieścia lat młodszy, byłem początkującym reporterem Na Warszawskiej Fali, Muzyki i Aktualności, a później Wiadomości z kraju i ze świata. Aleksander był redaktorem Państwowego Instytutu Wydawniczego. Przedtem byli dyplomatami w Szwajcarii, Francji, Holandii i Japonii.
Aleksander umarł w 2006 roku, Anita, dożywając 102 lat – przed miesiącem. Na pogrzebie Anity tak mówił o niej amerykański pisarz Avi: „Gdy opowiadałem o niej
innym, pytali: «Dlaczego po wojennej tragedii wróciła do Warszawy?». Sama tak odpowiadała: «Wierzyliśmy w Polskę, mieliśmy nadzieję». To ostatnie słowo było jednak pełne ironii, znaczyło: «Byliśmy naiwni». Anita nie była optymistką; sceptyczna wobec amerykańskiego optymizmu, nie była też pesymistką, więc jak ją określić? Była źródłem radości pochodzącej od kogoś, kto przeszedł tragedie życia. Nam, którzy byliśmy w jej orbicie, ta radość dodawała wiary w siebie”.

2.

– Aleksander zaczyna tracić pamięć – powiedziała mi Anita rok przed jego śmiercią.
– Musisz go nagrać.
Tak się zaczyna moje nagranie:
– Dzień dobry, urodziłem się jako Azril w 1911 roku w Ostrogu nad Horyniem. Było sześcioro dzieci, ja najmłodszy. Ojciec był krawcem, nosił chałat i jarmułkę, ale
nie był chasydem i nie miał pejsów. W tygodniu jadł tylko chleb i sól z beczki po śledziach. Matka w domu nosiła chustkę, a na święta perukę. Rodzice chcieli, żebym był
iches, to znaczy albo bogaty, albo wykształcony na rabina, bo jedno z drugim nie szło w parze. O antysemityzmie dowiedziałem się bardzo wcześnie. Mały chłopiec krzyczał do mnie: „Żyd parchaty, gawnom napchany, z werchu prybyty, żeby nie było smerdyty”.
Z bratem Grzegorzem czytaliśmy Meira Ezofowicza, zakończenie jest takie: „Podaj szczerą dłoń, jak spotkasz biedaka”.
Rozpłakałem się. Do dziś mnie to wzrusza.
– Po niepodległości zacząłem chodzić do polskiej szkoły. Pani z historii opowiadała nam bajeczne historie o Bolesławie Chrobrym, który rozszerzył granice Polski, to mi
się podobało, stałem się polskim patriotą. Liceum skończyłem w 1932 roku. Po maturze pojechałem do Lodzi i tam dostałem pracę w manufakturze bawełnianej jako
magazynier. Zacząłem poznawać ten cały proces produkcji: szpulki, tkanina, osnowa, watek, cała ta terminologia tkania. Zacząłem się zaprzyjaźniać z robotnikami. Pierwszy to był tkacz Kulesza. Z powodu bezrobocia pracował tylko trzy dni w tygodniu, mieszkanie bez wody, jeden mały pokój. Kulesza był marksistą. Dał mi książkę pod tytułem Analiza kapitalizmu czy coś takiego. Dowiedziałem się, że nadprodukcja nie wraca do pracownika, podział zysków nie jest sprawiedliwy, pracownicy są eksploatowani przez producentów. Zwalniając mnie z pracy, tak powiedział mi właściciel: „Pan jesteś pracownikiem z poglądami, a mnie potrzebny jest tylko pracownik”.

3
Wzdłuż schodów wiszą pozostawione przez nich półki z tysiącami książek, najpierw zostawionych w ich mieszkaniu przy Nowym Świecie 50, po „ucieczce” do Francji
w 1967 roku, którą tak nazywali, unikając szopki marcowej emigracji, potem latami wysyłanych paczkami do Ameryki. Wiele z tych książek dostawał Aleksander, z dedykacjami autorów: Andrzejewski, Barańczak, Brandysowie, Chałasiński, Hen, Dygat, Kołakowski, Jasienica, Międzyrzecki, Stryjkowski, Ważyk i inni. Żaden z nich już nie żyje.
W Bostonie Aleksander był marnie płatnym bibliotekarzem w MIT, Anita skończyła studia anglistyczne na Boston University. Próbowała uczyć historii filmu polskiego
w miejscowych koledżach, ale udało to się jej tylko przez kilka semestrów. W piwnicach znajdujemy paczki domowego archiwum, niektóre z napisem „Aleksander”,
większość z napisem „Anita/Warsztaty”, jej próbki literackie z warsztatów pisarskich, na które się zapisała się w wieku 75 lat. „Budzę się w nocy na myśl wyrzucenia tego
na śmietnik?” – mówi Ed, jedyny, amerykański spadkobierca Leyfllów. – „Jeżeli cię to zainteresuje, całe archiwum jest twoje, byłoby im milo, gdybyś coś o nich napisał”.
W pierwszym pudełku znajduję pracę domową Anity.
„Straciłam ojczyznę, język, w którym pisałam, zawód, który lubiłam, moje audycje w radiu Anna Gostyńska przedstawia miały dobre recenzje, a dziś pewnie miałyby dobry rating, moje korespondencje japońskie w «Przekroju» zapowiadane były na okładkach, przetłumaczyłam dwie książki Françoise Sagan, wspomnień nie piszę, bo kogo to obchodzi?”
Pytania instruktorki: Jakie było twoje dzieciństwo? Opisz matkę, ojca, dziadka, babcię, krewnych. Czy pamiętasz wojnę domową w Hiszpanii? Traktat w Monachium?
Wybuch II wojny światowej? Gdzie wtedy byłaś? Pisz krótko, nie więcej niż 20 słów w jednym zdaniu, żeby czytelnik się nie znużył.
Pisze Anita:
„Urodzona w roku 1917. Cud nad Wisłą, gdy mam 4 lata. Mama tuli mnie w chustkę. Problem z podkolanówkami. Chcę je zdjąć, mama mówi, że za zimno. W wieku
6 lat umiem czytać, pani każe czytać mi przed całą klasą. Służąca Erna przynosi mi gorące śniadanie do szkoły. Umieram ze wstydu. Mam 10 lat. Pewnego dnia nasza kucharka, która była garbata, wyszła na randkę. «Mam nadzieję, że nie przyniesie nam dzieciaka do domu», mówi matka, wałkując ciasto w kuchni.""

(...)

© Copyright 2014